Honor poety

Dlatego już skończę. Kolejny będzie lepszy -
Daję słowo, lecz słowa niełatwo dotrzymać,
Gdy ciężko o rymy i rytm też się pieprzy,
A ja nad kolejną już kartką się zżymam.

I piszę, i skreślam, i rwę sobie włosy,
Kolejne pomysły wciąż w koszu lądują,
“Weź zostaw te wiersze” - tak szepczą mi głosy,
gdy inni poeci w Kawiarni brylują.

Więc żeby ratować swój honor poety,
Na który mozolnie tu przecież tyrałem,
Po wenę udałem się do toalety.

I teraz dlatego, że tak się skupiałem,
To choć nie mam rymów co trzymają się kupy,
Mam hemoroida i ogromny ból dupy.

1 listopada

Fryzjer, sukienka i kreska nad okiem,
Garnitur, pantofle i krawat nowy,
Krytycznym spojrzeli na siebie wzrokiem,
I tak wystrojeni poszli na groby.

Wiązankę największą z możliwych nabyli
I karton zniczy - za całą wypłatę,
Aż epitafium kompletnie zakryli,
Tą dekoracją nagrobka bogatą.

I zdjęcie nad grobem wrzucając swoje
do sieci, nie pomyśleli oboje
jak płytkie kierują nimi motywy.

Gdyż nie dla zmarłych wcale robią to żywi,
(bo dekoracje zmarłym zbędne są w niebie)
Robimy to wszystko - wyłącznie dla siebie.

Kocyk

Tak sobie myślę, że ja się starzeję,
Bo ciężko ostatnio mi pozbyć się lenia,
Co w głowie się rozsiadł i wciąż się śmieje,
Z dręczących duszę wyrzutów sumienia.

I chociaż zmuszam się do myślenia,
Aż mi czupryna z wysiłku siwieje,
To przez pokusę nic nie robienia,
Mój zadek kanapę bez przerwy grzeje.

Więc rzekłem sobie tak dzisiaj rano:
Dosyć! Od teraz się biorę za siebie,
I znajdę energię, tę w sobie skrywaną!

Ale przez słotę i chmury na niebie,
Prysł cały zapał jak bańka mydlana,
Więc… znów na kanapie, się w kocyk zagrzebię.

Po lecie poeci się jesienią

Gdy w kalendarzu kartka się zmienia,
I zaczynają się liście czerwienić,
Wtedy powoli, tak od niechcenia,
Poeci wychodzą się pojesienić.

Zwiędłego liścia im estetyka
Każe malować złotym kolorem,
I gdy przed deszczem każdy umyka,
Że "krople się perlą”, piszą z uporem.

A kiedy w korku ponownie utykasz,
Z powodu tej mgły, co tworzy zatory,
Dla nich to aura magiczna, mistyka…

Epitety wciąż tworzą i metafory,
Z grafomana wdziękiem, czy wierszoklety,
Gdy ja tu moknę. Po prostu. Jak kretyn.

Szumy w uszach

Nie dość, że dobrał mi się do wzroku,
I skroni srebrzy mi okolice,
To jeszcze w uchu mam tajemnicze
przez PESEL szumy. Tak gdzieś od roku.

Szumi mi rano, a nawet po zmroku,
Szumi mi w domu gdy głaszczę kocicę,
Szumi gdy miasta przemierzam ulice,
Szumi przy każdym cholernym kroku!

Pulsują ciągle wysokie dźwięki,
Myśli nie słyszę we własnej głowie,
Eh! Ile cię trzeba cenić, zdrowie…

Choć jest jeden plus tej mojej udręki,
Gdy żona "wstawaj!" krzyczy z łazienki,
To śpię sobie smacznie - nie słyszę jej bowiem.

Niedzielny poranek

Gdy mglistą szarością niedziela się rani,
To w miejskich witrynach kropelek strugi,
Prążkami malują szklane sztalugi,
A miasto się budzi sennym szeptaniem.

Echem po parku się niesie chrapanie,
Na ławce trzeźwieją tu jeden z drugim,
Co im sobotni się wieczór przedłużył,
A słońce ich budzi promieni graniem.

Gdzieś w bramie Azorka słychać szczekanie,
Na piętrze za oknem ktoś wiesza pranie,
Gorące pieczywo pachnie z piekarnika.

A ja przez te sceny rowerem przemykam,
Emocje gromadzę we wspomnień membranie,
I otulam się miastem - niech mnie przenika.

Spuścizna

Jesteśmy trybikiem w jakimś większym planie,
Dla jednych zbyt krótkim, dla innych przydługim,
Lecz kiedy dotrzemy do kresu żeglugi,
Czy coś po nas zostanie?

I dręczy i męczy mnie wciąż to pytanie,
Aż kładą się cieniem ciężkiej chandry smugi,
Czy kiedy żałobne już wyschną łez strugi,
To coś po mnie zostanie?

Czy prochu kupka, co wiatr ją rozgarnie?
Czy kłótnie w rodzinie o spadek koszmarne?
Czy kurzu kolekcja, książek fanatyka?

A ja, żeby pamięć o mnie nie znikła,
Okruchy siebie - nieśmiało, niezdarnie,
Między wersami swych rymów zamykam.

Bo ja proszę pana…

Pochwalę się panu, że ja, proszę pana,
Chociaż na głowie mam srebrne kosmyki,
A w kościach mnie łamie od samego rana,
To wcale nie czuję tych lat z mej metryki.

I może pan powie, że brak w tym logiki,
To u mnie w głowie wciąż, proszę pana,
Są żarty, swawole, hulanki, wybryki,
Choć trzeszczy coś żona. I czasem kolana.

I niech tam pesel twierdzi żem stary,
Gdy mnie rock'n'rolla gra ciągle dusza,
Bo ja, proszę pana, to wciąż jestem jary…

Lecz przerwał słowotok głos sanitariusza,
Co chwycił endoskop i rzekł znad kotary:
Niech pan się wypnie i przez chwilę nie rusza.

Robak

Natchnieniu mojemu całkiem zwiędły skrzydła,
Tylko dom, praca, obowiązki i dzieci,
I gdy kolejny dzień przez palce przeleciał,
Już wiem, że w depresji mroczne wpadłem sidła.

Tyję na kanapie, oglądam filmidła,
(niektóre to nawet już po raz trzeci)
I czekam, może jakaś myśl mnie oświeci,
Co początkiem będzie dla jakiegoś wierszydła.

Tak karmię się papką z gówno-kontentu,
Pozwalam, by głupcy czas życia mi kradli,
I mózg internetowym zarażam rakiem.

Choć wyrwać się chciałbym z marazmu odmętów,
To życia nie umiem rozwinąć już żagli,
Bo byłem człowiekiem, lecz jestem robakiem.

Blaszane pudełko

Pojawia się nagle, na półce gdzieś w domu,
Gdy w życia przestrzeni się mieścić przestajesz,
I podręcznym bagażem przypadkiem się staje,
Blaszane pudełko, niepotrzebne nikomu.

Tam babcie chowają przybory do szycia,
Dziakowie nakrętki i gwoździe ze stali,
Ty chowasz w nim listy i pocztówki z oddali,
Miłosne wyznania, gromadzone skrycie.

Teraz kusi na półce między książkami,
Jak magnes przyciąga spragnionych słodyczy,
Bo ciasteczek kruchych obietnicą mami.

Zawiodą się jednak srogo łasuchy,
Gdy w środku słodkiej nie znajdą zdobyczy,
Lecz z życia czyjegoś intymne okruchy.